13:44
Próbowałem niechętnie dziś zerwać z dziewczyną, bo spała aż do południa.
Ludzie perfidnie przesypiający poranki mnie niechętnie usposabiają. Nie zastając zarannej rzeczywistości, snopów słońca przenikających przez zasłony, postapo bezczynu ulicznego, ożywczego powietrza, tak przyjemnie zwilgłego jakby ktoś smagał cię rosistą mgiełką z atomizera, odbierają sobie ważną część składową codzienności. Wierzę, że ludzie często doznający poranków są bliżej ładu duchowego niż te smrodliwe sery długobarłożące (się). Gdybym mógł, żyłbym, tylko o porankach.
Kiedyś gdy fortunnie miałem lżejszy sen odszczelniałem na noc okno tak by móc budzić się wraz ze śpiewem ptaków. Chyba wrócę do tego nawyku, przestanę też zasłaniać na noc okna.
Poprosiłem mamę, by kupiła migdały, a ona wróciła z migdałowymi płatkami. Nie rozumie, że esencją włoskich cantucci są CAŁE migdały, grubo siekane, tak by ciastka były do imentu chrupiące. Co ja teraz zrobię z płatkami? "No to masz już pokrojone" powiedziała. Krwawa wrzawa w mięśniach, przysięgam. Nie lubię gdy coś jest nieprzepisowe, odstając od rdzenia staje się pastiszem. Won. Chyba udekoruję sobie nimi twarz albo pobawię się w orszak weselny i rozrzucę je z okna. Płatki migdałów spadające z nieba brzmią lepiej niż gorące parówki Haliny Kunickiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz