wtorek, 23 listopada 2021

23 listopada

Wylałem podpierdalankę przez wybite okno nastawni kolejowej.

Podpierdalanka jest podlaską nazwą potoczną kartoflanki, zalewajki, srajki. Tout court zupa z niczego. Lura po kartoflach plus zasmażanka z cebuli i czosnku. Ale wyszła mi smakowicie i skwapliwie żem chłeptał z rondelka. 

Minęły cztery dni od feralnej randki, a my zdążyliśmy zerwać, życzyć sobie szczęścia i do siebie wrócić nazajutrz. 

A sama randka przebiegła całkiem tragikomicznie (nawet mnie bawi to poprzedzenie tragikomizmu przysłówkiem sposobu). Oboje płakaliśmy, przytulaliśmy się, obruszaliśmy, odwracaliśmy od siebie głowy, rozmijaliśmy, w autobusach spaliśmy sobie na ramieniu. Nasze szajby jak jeden mąż popełniły spore rozprzężenie emocjonalnie.

Na deser dostałem guza na czole i posiniałe kłykcie. Tak już mam. W poczuciu odtrącenia potraktowałem swoją głowę przydrożnymi kamieniami. Kiepeła nadal pobolewa, być może sobie nadwątliłem płat czołowy. 

Spaliliśmy też BATA. Cholerny socjolekt narkomanów mnie wykańcza. Upaliłem się i zrobiłem nieco przychylniejszy względem doraźnego skuniarstwa. 

Ubóstwiana nie chciała wejść na dach, stchórzyła. Ale ogólnie urbex się udał. Będziemy jeszcze dużo urbexować. 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 czuję się ździebełko jak odlud odpad tartaczny odłamek szrapnela odwiert w bajorze odgniotek na palcu  szantrapy z bielmem  w oku,  od sied...