wtorek, 23 listopada 2021

23 listopada

A dziś w duszy mi gra gra ruski elektroniczno ambientowy jazz, MOCNE egzystencjalne gówno. Leniwe, grubo krojone instrumenty dęte i smyczkowe, neo-noir klimat. Można przy tym zwalić konia do Kierkeegarda na przykład. Albo pobawić się w film i odpalić off-stage'ową autonarrację. Mżąca północ na gołej ulicy w Seattle, palisz szlunia przy swoim Lincolnie Continentalu jak bezpański pies, powietrze ciężkie jak grzech sodomski. 

Znowu mi zarzucano dziś powinowactwo do Raskolnikowa. Nie mają dla mnie litości, zaprawdę powiadam wam. Sporadycznie, skokowo czuję się ponad prawem, ale nie poćwiartowałbym staruszki. I trochę wyglądam jak obdartus. Muszę to w końcu przeczytać. 


23 listopada

Wylałem podpierdalankę przez wybite okno nastawni kolejowej.

Podpierdalanka jest podlaską nazwą potoczną kartoflanki, zalewajki, srajki. Tout court zupa z niczego. Lura po kartoflach plus zasmażanka z cebuli i czosnku. Ale wyszła mi smakowicie i skwapliwie żem chłeptał z rondelka. 

Minęły cztery dni od feralnej randki, a my zdążyliśmy zerwać, życzyć sobie szczęścia i do siebie wrócić nazajutrz. 

A sama randka przebiegła całkiem tragikomicznie (nawet mnie bawi to poprzedzenie tragikomizmu przysłówkiem sposobu). Oboje płakaliśmy, przytulaliśmy się, obruszaliśmy, odwracaliśmy od siebie głowy, rozmijaliśmy, w autobusach spaliśmy sobie na ramieniu. Nasze szajby jak jeden mąż popełniły spore rozprzężenie emocjonalnie.

Na deser dostałem guza na czole i posiniałe kłykcie. Tak już mam. W poczuciu odtrącenia potraktowałem swoją głowę przydrożnymi kamieniami. Kiepeła nadal pobolewa, być może sobie nadwątliłem płat czołowy. 

Spaliliśmy też BATA. Cholerny socjolekt narkomanów mnie wykańcza. Upaliłem się i zrobiłem nieco przychylniejszy względem doraźnego skuniarstwa. 

Ubóstwiana nie chciała wejść na dach, stchórzyła. Ale ogólnie urbex się udał. Będziemy jeszcze dużo urbexować. 









piątek, 19 listopada 2021

19 listopada

 10:33 

Pierun strzelił tutejszą systematykę. Przez dwa dni mi się francę udało utrzymać w kieracie. 

Dzisiaj jadę na randkę w starej nastawni kolejowej, urbex pożeniony z survivalem. Mam kuchenką turystyczną, puchę fasolki w plecaku i w ogóle brakuje mi tylko zwiniętej karimaty na grzbiecie. 

Zrobiłem żółty lampion ze słoika, świeczki i cieniutkiej warstwy serwetki. Nie pokażę. To nie ma być ozdoba. To jest ADAPT OR DIE at its purest. To znaczy, tak, wygląda jak partanina. 

Ciekawe czy moje nowe skórzane czarne trumniaki przetrwają szlifowanie nimi leśnej ścieżynie i gruzach w obiekcie turystycznym. Zakładam też marynarkę. Może do czasu wyjścia znajdę też muszkę albo krawat. 

Nie znalazłem. Ale natknąłem się na pas cnoty i glany siostry. Yuck?

niedziela, 14 listopada 2021

14 listopada 2021

16:50 

W duszy mi gra ruska elektronika 

i kupiłem dwie paczki migdałów na przecenie. Stałem w kolejce za dziewczyną, która przyciskała do siebie kurczowo paczkę bułki tartej. Można mniemać, że zbłąkana figura. Jestem na takowe skazany, nie tylko w kolejkach do kasy. Mój savior complex chyba chodzi z dzwoneczkiem pasterskim na szyi. 

Nie było dziś sensacji. Wstaję. Typowo rozklejony, wymięty, ze zmatowiałą duszą i osadem na mózgu (takim jaki zostaje na języku po soku porzeczkowym na przykład).

Szybki haust leków i witamin. Herbata, nudne kanapki. Zacząłem czytać "Smugę cienia" Conrada. Na razie w porządku. Znowu smęty o sztubackich perypetiach, rozdarciach, przetarciach, gafach. 

sobota, 13 listopada 2021

13 listopada 2021

13:44 


Próbowałem niechętnie dziś zerwać z dziewczyną, bo spała aż do południa. 
Ludzie perfidnie przesypiający poranki mnie niechętnie usposabiają. Nie zastając zarannej rzeczywistości, snopów słońca przenikających przez zasłony, postapo bezczynu ulicznego, ożywczego powietrza, tak przyjemnie zwilgłego jakby ktoś smagał cię rosistą mgiełką z atomizera, odbierają sobie ważną część składową codzienności. Wierzę, że ludzie często doznający poranków są bliżej ładu duchowego niż te smrodliwe sery długobarłożące (się). Gdybym mógł, żyłbym, tylko o porankach. 
Kiedyś gdy fortunnie miałem lżejszy sen odszczelniałem na noc okno tak by móc budzić się wraz ze śpiewem ptaków. Chyba wrócę do tego nawyku, przestanę też zasłaniać na noc okna. 
Poprosiłem mamę, by kupiła migdały, a ona wróciła z migdałowymi płatkami. Nie rozumie, że esencją włoskich cantucci są CAŁE migdały, grubo siekane, tak by ciastka były do imentu chrupiące. Co ja teraz zrobię z płatkami? "No to masz już pokrojone" powiedziała. Krwawa wrzawa w mięśniach, przysięgam. Nie lubię gdy coś jest nieprzepisowe, odstając od rdzenia staje się pastiszem. Won. Chyba udekoruję sobie nimi twarz albo pobawię się w orszak weselny i rozrzucę je z okna. Płatki migdałów spadające z nieba brzmią lepiej niż gorące parówki Haliny Kunickiej. 


 czuję się ździebełko jak odlud odpad tartaczny odłamek szrapnela odwiert w bajorze odgniotek na palcu  szantrapy z bielmem  w oku,  od sied...